Teoretycznie trzeci
wyścig w tym sezonie miał wszystko: nagłą zmianę pogody, zacięte pojedynki i Oscarową
rolę Maxa Verstappena, która rozpoczęła się od gorzkiego upadku, a skończyła
wielkim tryumfem. Brakowało tylko jednego: godnego rywala dla Lewisa Hamiltona.
Wyścig na torze Hungaroring, który przez wiele lat był znany
raczej z goszczenia nudnych "procesji F1", w tym roku zapewnił prawdziwy
dreszczowiec. Pokaźna dawka emocji została zaserwowana kibicom jeszcze przed
startem wyścigu, gdy najpierw pojawił się deszcz, a później, w jego wyniku, na
okrążeniu wyjazdowym Max Verstappen popełnił głupi błąd i uderzył bolidem w
bandę, uszkadzając przy tym nos auta.
Mechanicy Red Bulla w mig zabrali się do roboty na polach
startowych i o dziwo auto młodego Holendra było gotowe już parę minut później
do startu. Ten obfitował w kilka ważnych wydarzeń, ale wśród nich nie było ani
jednego incydentu. Hamilton zaczął odjeżdżać rywalom, ale świetnie dysponowany
jeszcze wczoraj Bottas dziś popełnił falstart, po którym przyhamował, co ostatecznie
pozbawiło go kilku pozycji jeszcze przed dojechaniem do pierwszego zakrętu.
Ten błąd wykorzystał Stroll, który awansował na drugie
miejsce. Tymczasem na przeciwległym końcu stawki dwa ostatnie miejsca okupowały
bolidy Haasa. Wynikało to z faktu, że mając niewiele do stracenia zawodnicy
amerykańskiej ekipy zjechali przed startem do padoku na zmianę opon na slicki. Ich
ryzyko się opłaciło, ponieważ już od trzeciego okrążenia warunki na torze
poprawiły się na tyle, że cała stawka poszła ich tropem. To wywindowało
Magnussena i Grosjeana na trzecią i czwartą lokatę.
Do końca wyścigu droga była jednak jeszcze daleka. Z
kierowcami zatrudnianymi przez obecnego na torze Gene'a Haasa poradzili sobie
kolejno Stroll i Bottas. Między tą dwójką do zmiany pozycji już nie doszło tak
szybko. Tymczasem Grosjean systematycznie spadał na coraz niższe miejsca. Z Francuzem
poradzili sobie kolejno Ricciardo i Sainz.
Za nimi w lusterku wstecznym kierowcom Ferrari pojawił się odrabiający
straty bo błędzie w kwalifikacjach Alex Albon. Leclerc i Vettel nerwowo czekali
na deszcz, ale się go nie doczekali. Począwszy od Niemca zjechali do boksów
zmienić opony na twardsze slicki. Po powrocie na tor Leclerc zaczął walczyć z
kolejną niespełnioną nadzieją fanów tej rundy: Lando Norrisem, który na
Węgrzech radził sobie zdecydowanie gorzej niż w Austrii.
Gdy już było jasne, że na wywrócenie stawki przez deszcz nie
ma co liczyć, zawodnicy jako cel obrali sobie boksy. Znów dobrą intuicją
wykazali się stratedzy Haasa i amerykańskie bolidy ponownie awansowały, ale i
tym razem nie na długo. Magnussen awansował na ósmą pozycję, ale utracił ją na
rzecz Sergio Pereza i jeszcze raz musiał bronić się przed Leclerkiem.
Młody zawodnik z Monako miał tej niedzieli ręce
pełne roboty. Pod koniec wyścigu musiał jeszcze bronić się przed atakami Carlosa
Sainza i o dziwo tę walkę przegrał. McLaren i tak nie zaliczy tego występu do
udanych, jako że zespół z Woking nie mógł znaleźć tempa sprzed tygodnia. Vettela
jeszcze przed metą wyprzedził tymczasem odrabiający straty Albon.
Z przodu z kolei dobra jazda i sprytna strategia
doprowadziły Maxa Verstappena do awansu na drugą pozycję. Młody Holender po
pechowym początku zaliczył tym samym piękny wyścig, nawet jeśli Hamilton nad
nim i resztą stawki przez cały czas utrzymywał na tyle dużą przewagę, że mógł
jeszcze pozwolić sobie na chwilę przed metą na zjazd po świeży komplet opon i
zebranie punktu za najszybsze okrążenie wyścigu.
Do Verstappena na ostatnich metrach rywalizacji
niebezpiecznie zbliżył się Bottas, ale było już za późno, by Mercedes mógł
pokusić się o kolejny dublet. Za podium na metę wpadali kolejno Stroll, Albon i
Vettel, któremu udało się wybronić przed Perezem. Ostatnie punkty za finisz w
pierwszej dziesiątce zebrali Ricciardo, Magnussen i Sainz.